Zaczyna się tak: popołudniowe lato, wrzosowisko, kolcolisty, niebo, chłopka pogania krowy, nisko latają jaskółki, dzwony kościoła dzwonią na Anioł Pański, kobieta przynosi chleb, mężczyzna wino i nie masz tu nic do gadania, człowiekowi zachciewa się szczekać… I gdyby nie zimny zachmurzony ocean w tle i wino zamiast wody czy mleka, można by pomyśleć, że to miejsce nam znane…
Tomik poetycki Patrząc z Bretanii autorstwa francuskich poetów Paola Keinega, Jeana-Claude’a Caëra i Brunona Geneste’a ściśle umiejscawia przestrzeń poetyckiego dziania się w konkretnym, geograficznie i kulturowo wyznaczonym rejonie świata.
Bretania to nadoceaniczny region północno-zachodniej Francji, kraina wyróżniająca się i odróżniająca od reszty kraju położeniem, poczuciem tożsamości narodowej mieszkańców, kulturą, a nawet językiem. Historycznie naród ten wywodzi się od przybyłych na te obszary z terenów południowej Brytanii w V –VI wieku celtyckich Brytów.
ZIEMIA. Bohaterem wierszy Paola Keinega jest człowiek, który z bagażem cywilizacyjnego rozwoju wraca do kraju lat dziecinnych. Kraj ten postrzega w sposób wyidealizowany, jako krainę szczęścia, ładu, boskiego porządku rodem z franciszkanizmu. Zwykła ludzka droga zagubiona w perypetiach życiowych zostaje z powrotem odnaleziona i przeżywana. W utworach prezentowana jest jako ciąg fotografii robionych miejscom i odczuciom: ślimak pomrowik pokonuje szkło butelki, jeż śpi w chodaku w piwnicy, krowy sikają na łące, mucha na ręce modli się, kury robią zbiegowisko, wylegujący się spaniel podnosi uszy, śpiewa drozd, ludzie na kolanach kopią ziemniaki, rowerzysta oddany rozmyślaniom rozciąga swoją przestrzeń aż do mgły (s. 9)… Pojawia się jednak pytanie, jak wie się we śnie, że jest się we śnie? – czy eden, raj na ziemi, to nie wyobraźnia, tęsknota do świętych miejsc, które nie istnieją rzeczywiście?
Poszukiwanie starych wspomnień, odgrzebywanie uczuć zakłóca od czasu do czasu zgrzyt – jakby obce ciało, ziarno piasku dostało się w tryby dobrze, leniwie i cicho funkcjonującej machiny świata. Słupy, druty, traktory, plastikowe torby, ciężarówki, metalowe kosze na zakupy i uparcie pobrzękujące w kieszeni kluczyki samochodu wyrywają ze snu. Człowiek chciałby wpleść się w pejzaż natury, być starą kobietą, krukiem, turkawką, pszczołą, kotem, świnią, krową, jabłonką, sianokosami – nie potrafi. Obrazy w jego oczach to epoka miniona – w oknach domów telewizor „świeci bandytami”, wielkie zło nie potrzebuje słów, śmierć tylko czasami podobna jest do prawdziwej, miłość (…) o niebo lepsza niż miłość prawdziwa, a myślenie nie jest do pomyślenia. („Powrót do Bretanii”, s.21).
W pierwszej części poetyckiego wywodu zatytułowanego „Wyprawy latem” podmiot liryczny z racji subiektywnego odczucia własnej dojrzałości nie stroni od podawania prawd, recept, przepisów na życiową mądrość a priori. Poetycka narracja obfituje w refleksje przypominające sentencje, poparte często kategorycznymi sformułowaniami „zawsze”, „wszystko”(„nie ma krajobrazu apolitycznego”, „w niskich domach nie znajdziesz małych ludzi”, „prawda święta w dużym stopniu należy do linii prostej”, „nie wszystkie plastikowe torby lecą do nieba”, „dla motyla zygzakowaty lot zawsze będzie najkrótszy”). W części drugiej „Powrotu do Bretanii” – nabiera on dystansu do siebie samego. Mówi „nie jestem filozofem”, lecz „tropicielem obrazów”(s.19). Przebiegłem cały świat, / znam potrzebę wiary, / własnego pomniejszania się / W końcu / Bóg skończył martwy („Powrót do Bretanii”, s.21).
Boga, prawdy ostateczne spauperyzowała cywilizacja stworzona przez człowieka. Pryska czar wiedzy absolutnej. Nawet poezja wydaje się sztuczna, jest fanaberią uprawianą według jakichś zasad. Podmiot liryczny nie pozwalał jej samej odnajdywać się jak „pozornie nieciekawy kamyk wyjęty ze źródła”, inicjować aktu twórczego przez natchnienie. „Pisanie, że powrót do kraju jest trudny, wcale nie jest trudne”(s.15), napisać przecież można wszystko. Życia nie nauczą książki.
To pozorne zagubienie jest jednak zyskiwaniem mądrości. Im więcej światów poznanych, im więcej prawd dotkniętych, tym bardziej istnienie wydaje się skomplikowane, a człowiek pokornieje przed najwyższym. Pojawiają się filozoficzne pytania o sedno, eschatologiczne wyznania: myślę powierzchownie / zaledwie pojmuję, / że śmierć naprawdę istnieje („Powrót do Bretanii”,s. 25)
Autor chce, by na jego grobie napisano oczywistość, zwyczajność, której jest naprawdę pewny i która zasługuje na podkreślenie: He loved patatoes. Może to trywialne, a może w tym tkwi jego mądrość, mądrość człowieka, pewność, którą jest w stanie pojąć. Mówi ją w dodatku w języku angielskim, nie bretońskim, w języku uniwersalnym dla całego świata cywilizacji.
WODA. Franciszkańska wizja świata pojawia się w poetyckim reportażu drugiego autora książki – Jeana-Claude’a Caëra. Jego pielgrzymowanie po świecie, podróże po morzach, przywracają go z powrotem miejscom, z których wyrósł. Pielgrzym nosi w sobie dwie rzeczywistości – rzeczywistość prowadzącą w pradawne, magiczne, dzikie rejony, świat totemów, integracji człowieka z naturą, mistycznych więzi ze światem zwierząt – jakby nie zabrzmiało paradoksalnie – w cywilizację Indian z Haida Gwaii (małej wyspy u zachodnich wybrzeży Kanady) i rzeczywistość pozostawionego daleko świata cywilizacji zachodniej, w której osadza czekającą bliską „ją”. Potrzebuje obu światów. W pierwszym chce odnaleźć spokój, poskładać puzzle życia w kontakcie z pierwotnością, zrozumieć sens istnienia. Ale „to wszystko byłoby nieskończenie smutne”(„W drodze do Haida Gwaii”, s. 28), gdyby ona nie czekała 10 tys. km od niego w takim samym letnim deszczu gdzieś na Montmartrze.
Wątek podróży, szukania ładu, zachwytu nad egzotyką przecina ciągle rozczarowanie samotnością i przywoływanie obrazu chorej matki jako sygnału niepokoju o to, co najważniejsze. Nagle „las wypełniony wilgotny, powietrzem, w którym oddycham, który pragnę dotykać palcami” jest matką – „świat jest moją matką”- mówi autor. Jutro pójdę na plażę, do której docierają / wały fal aż z Japonii. / Spienione grzywacze, którymi / cieszą się surferzy. / Matka w szpitalu myśli o mnie./ Jutro do niej zadzwonię. (s. 36)
Człowiek rozdwojony, wyjęty z gniazda, z jednej strony chciałby uciec od rodzinnej cywilizacji do pierwotności, z drugiej – musiałby zgubić, narazić na niszczenie swój totem, porzucić czarny kamień, który wkopali jego przodkowie pod jego dom. Oglądanie dzikich przestrzeni, spienionych grzywaczy, wielkich paproci, dymiących gór, czerwonych cedrów, olbrzymich kolorowych ptaków daje w tym kontekście poczucie oddalenia. „Przestrzeń i samotność to noc najgłębsza”(s.34). Jasność przywołuje ciemność. Wypełnia się mechanizm naturalnej kosmicznej filozofii. „Od tej chwili ranny”, czyli już nigdy pewny, nie całkiem scalony, wraca do swojej przestrzeni. Utopie pierwotności popadają w ruinę. Mądrości nie zapewni tysiąc przeczytanych ksiąg. Życie wymaga przeżycia siebie zgodnie z przeznaczeniem. Wszystkie te książki nie ochronią nas, / rozpadną się w proch. (s.31) A słowa te korespondują z wyznaniem Paola Keinega: Dlatego że spędziłem całe życie w książkach, / a trzeba było wspinać się na drzewa, / z których robi się książki, / teraz uprawiam / swój mały ogródek. (s. 23).
Obie postawy to powrót do macierzy, do nauczenia się odczytywania znaków, które daje natura, do zintegrowania się z przyrodą. Szary płaszcz deszczu na wyspie tysiące kilometrów od domu, to bezpieczny, pełen miłości płaszcz matki. Horacjańska postawa doprowadza do złotego środka, rozumienia siebie samego. Zwierciadło morza i słupy Haida / w opuszczonych zatokach porywają mnie / w stronę jakiegoś samozapomnienia. / Muszę przywrócić sobie pamięć. (s.40).
POWIETRZE. To trzecia, obok ziemi i wody, część magicznej triady trzech żywiołów, także symbolu rozwoju, odrodzenia czy zmartwychwstania. W Bretanii wyrażana jest celtyckim znakiem potrójnej spirali, złączonej wspólnym środkiem. Są to trzy siły kierujące naturą świata i człowieka. Liście / rozdzielają we mnie / to co niewidzialne / odcinają realność / z kamienia / i kory / w błękicie / Chmury przyszpilone / po kolei i koliście / lasy powietrzne / drogi / które schodzą w nas (Bruno Geneste „Las dźwięczącej kory”,s.46) Bezmiar / miejsce gdzie wszystko / jest samymi skrzydłami (B. Geneste „Atlantyckie doświadczenie obrzeży I”, s.56).
Bruno Geneste – trzeci autor książki Patrząc z Bretanii – realizuje żywioł powietrza. Bohater liryczny wierszy, trudny do zdefiniowania jednoznacznego, staje się elementem przyrody, wrasta w szczeliny skał, ocean, wiatr. Jest jak membrana natury, obserwuje jej dzikość z perspektywy konkretnego umieszczonego w przestrzeni elementu. Przejmuje jej cichość i łagodność, wyładowania, surowość i bujność. Idziesz słowami / drzewami / pływami / zamkniętymi niebami („Zimne światło”, s.68). Wróć do mnie mówisz / przed zapadnięciem / nocy w skałach // To niebo / w swoim początku / tutaj w naszej niewiedzy („Zimne światło”, s.67).
Podmiot liryczny jest na początku drogi bezmiaru nieskończoności, obraz metafizycznych rozważań nie jest zamknięty. Im dalej zagłębia się w filozofię istnienia, tym bardziej świat wydaje się skomplikowany, „poziom pływów morza ciemnieje”, nad prostotą świata zalega coraz większy cień, jasność zamienia się w ciemność, by po niej znowu nastała jasność. W tym wyraża się nieskończoność „i nam objawia to, co oddycha na niewidzialnej powierzchni” („Zimne światło”, s.66).
Paol Keineg, Jean-Claude Caër i Bruno Geneste w poetyckiej wędrówce przez świat, człowieka, tradycję, wierzenia i filozofię docierają do rodzimej nadoceanicznej krainy Bretanii. W prymitywizmie (chatka Henry’ego Davida Thoreau!) rozumianym jako filozofia życia, która traktuje człowieka jako nieodłączny element natury zintegrowany z miejscem, w którym powstał, odnajdują sens istnienia, są najbliżej granic, a właściwie „między kresem drogi, a jej przedłużeniem”…